Hair

Nanoplex - kuracja na zniszczone włosy

16:09

Nie będę ukrywać faktu, iż moje włosy są ostatnio (czyli przez jakieś 2 lata) w zdecydowanie gorszym stanie, niż bym tego oczekiwała. Oczywiście, jak w wielu przypadkach, jest to opłakany skutek moich własnych destrukcyjnych działań. Pomimo wyrzutów, jakie potrafię sobie z tego powodu robić, staram się - w miarę możliwości - podchodzić do sprawy z miłością i życzliwością. W tym celu wyszukuję i testuję różne sposoby na poprawę kondycji oraz wyglądu moich włosów, a na blogu mam zamiar dzielić się doświadczeniami z tego zakresu.

Dzisiaj skupię się na wrażeniach z użytkowania produktu Nanoplex.


Co to jest Nanoplex?


Jak wiele produktów z końcówką "-plex", ma działanie podobne do Olaplexu, zabiegu ochronno-odbuduwującego, stosowanego w salonach fryzjerskich głównie podczas koloryzacji włosów. Jak twierdzi producent, Nanoplex odbudowuje mostki siarczkowe w keratynowej strukturze włosa, naruszonej przez zabiegi takie jak farbowanie czy stylizacja. 

Produkt jest teoretycznie przeznaczony do mieszania z farbą lub rozjaśniaczem, jednak zdecydowanie nadaje się również do stosowania bez koloryzacji. Ja wymieszałam go z odżywką Kallos Blueberry - specjalnie wybrałam ją ze względu na brak hydrolizowanej keratyny, aby uniknąć przeproteinowania. 

Pierwsze użycie - listopad

Mój pierwszy zestaw Nanoplex kupiłam na stronie www.e-fryzjernia.pl, a prezentował się on tak: KLIK. w formie jednorazowego zestawu zawierającego 4 strzykawki po 5 ml produktu. Nie wiem, na ile wynikało to z moich wielkich nadziei, a na ile z rzeczywistego działania produktu, ale efekt zdecydowanie przeszedł moje oczekiwania. Włosy, wcześniej cienkie, szorstkie i wręcz "papierowe" w dotyku, nagle stały się grubsze, cięższe i zdecydowanie bardziej "włosowe" (wybaczcie prymitywne określenia, ale najlepiej opisują moje odczucia). Miałam wrażenie, jakby zostały pokryte jakąś ceramiczną warstwą i w ten sposób utrwalone. Wydawało się również, jakby było ich znacznie więcej niż wcześniej. 

Pomimo używania szamponu bez soli i siarczanów (nawilżający od Tołpy), jakichś trzech tygodniach efekt zaczął maleć. I tak uważam to za świetny wynik, biorąc pod uwagę, iż było to jednorazowe użycie, a włosy były wcześniej we wręcz opłakanym stanie.

Drugie użycie - grudzień

Tym razem efekt nie był aż tak zniewalający, być może dlatego, że włosy były w lepszym stanie niż za pierwszym razem, przez co kontrast nie był aż tak duży. Jednak wzmocnienie i zgrubienie nadal jest odczuwalne, mam też wrażenie, że włosy są gładsze - tak jakby łuski zostały lepiej domknięte. 





Chcę również dodać, że kilka dni przed każdym zabiegiem z użyciem Nanoplex robiłam kurację keratynową, czyli po prostu nakładałam na 20-30 min maskę z dodatkiem hydrolizowanej keratyny (tuning własny). Mój zamysł był taki, że najpierw wprowadzę keratynę we włosy, dam jej kilka dni na "ułożenie się", a następnie utrwalę ją Nanoplexem. Jednak efekt po samej keratynie, a po Nanoplexie, jest nie do porównania - keratyna lekko poprawiła stan włosów, jednak dopiero po Nanoplex było widać znaczącą różnicę.


Podsumowanie

Po użyciu Nanoplexu moje włosy zrobiły się wyraźnie gładsze i grubsze. Rzeczywiście miałam wrażenie, jakby (w miarę możliwości) odbudowała się ich struktura. Zdecydowanie mogę nazwać ten produkt odkryciem roku, nie mam również wątpliwości, że będę regularnie stosować zabieg (w końcu po to kupiłam duże opakowanie). Z czystym sercem mogę polecić ten produkt każdemu, kto chce poprawić stan swoich włosów. 

Boże Narodzenie

Boże Narodzenie - czas radości, spokoju i miłości?

10:23

Dzisiaj Wigilia Bożego Narodzenia - pod choinką leżą paczki z prezentami, w lodówce chłodzi się karp w galarecie, rodziny z podekscytowaniem wyczekują na przybycie gości...

Wróć.

To wcale nie tak wygląda.

Od szóstej rano trwa lepienie pierogów z naprzemiennym sprawdzaniem, czy szarlotka się już dopiekła. W przerwach należy również dokończyć ozdabianie pierników - przecież nie powiesimy na choince zwykłych bombek ze sklepu, co by goście pomyśleli. Jak się sklepy otworzą trzeba też będzie pojechać po resztę prezentów, nie ma w końcu nic dla trzyletniego syna kuzynki z Torunia. W trakcie zdąży się przebrać i uczesać, może nawet starczy czasu na pomalowanie paznokci. Dobrze, że przynajmniej obrusy poschły i już, pięknie rozłożone na stole, już aż proszą się o pochlapanie barszczem.  A, Janek, i kup Persen w aptece przy okazji! Zresztą, Ranigast i Espumisan też możesz wziąć.

Kiedy Święta stały się synonimem stresu, irytacji i dzikiej bieganiny? Może bardziej pasować będzie tu pytanie - czy w ogóle kiedyś były? Jak tak naprawdę wyglądały święta naszych rodziców, dziadków?


Z tego co wiem, ze spokojem i odpoczynkiem nie zawsze miały wiele wspólnego. Był to, oczywiście, czas odmienny od pozostałej części roku, jednak jego "świętość" często przejawiała się w tym, czego najdotkliwiej brakowało - w dobrobycie. Ja nie zaliczam się do tego grona, ale wielu Polaków pamięta czasy, kiedy sklepowe półki zastawione były samym octem, a szynkę widziało się raz w miesiącu. Boże Narodzenie było tym czasem, w którym nadrabiało się za całe miesiące niedosytu wszelkich dóbr materialnych i spożywczych. Po prostu MIAŁO BYĆ. Dlatego nasi rodzice i dziadkowie stali w kilkudziesięciometrowych kolejkach aby zdobyć jedzenie na stół wigilijny, a przygotowania zaczynały się często na tydzień przed świętami i pochłaniały mnóstwo energii. Przeważnie cała zaangażowana była cała rodzina - mój tata do dzisiaj pamięta, jak trzykrotnie kręcił mak będąc małym chłopcem. Należy dodać, że te czasy były i tak idyllą w porównaniu z dzieciństwem mojego dziadka. Wtedy na święta wkładało się jak najwięcej do jednego garnka, aby mieć poczucie różnorodności w potrawie - na co dzień taki luksus był wręcz nieosiągalny.

Pomimo ogromnych zmian polityczno-gospodarczych w otaczającym świecie, a co za tym idzie, znacznego poprawy standardu życia, przyzwyczajenia wielu ludzi pozostały takie same. Do dzisiaj Boże Narodzenie rzadko kiedy spędzane jest w atmosferze radości i spokoju - zamiast tego jesteśmy zabiegani, poirytowani i zestresowani. Niejednokrotnie również się kłócimy, zwłaszcza, jeśli coś pójdzie nie do końca zgodnie z planem. To wszystko skutki presji, że "musi być zrobione, musi być dobrze, musi być dużo". Czy jest to tak naprawdę niezbędne? Oczywiście, że nie - w końcu dziesięć rodzajów ciast nas nie zbawi, a i tak znaczna ilość jedzenia będzie na koniec wyrzucana. Nie musimy myć okien ani prać firan na tę okazję, nie wspominając o kupowaniu największej możliwej choinki i ozdabianiu jej metrami lampek i łańcuchów.

My, jako pokolenie wychowane w czasach dobrobytu, możemy (spróbować) pokazać rodzinom, że przesyt nie jest wcale bożonarodzeniową koniecznością. Możemy pokazać, że taki przerost formy nad treścią prowadzi często do konfliktów, o marnowaniu energii nie mówiąc - nikt nie ma potem siły na wspólne spędzanie czasu! Z drugiej strony, od naszych przodków możemy nauczyć się kultywowania tradycji, a także możemy docenić to, jak dobrze tak naprawdę teraz mamy (tylko nie wpadać mi tam w poczucie winy :) ). Zapytajcie rodziców, dziadków, jak to kiedyś było. Czekam na Wasze historie w komentarzach.

Popular Posts

Like us on Facebook

Flickr Images